Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/10

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

mogą, dojść do uszu tych, dla których staną się hasłem wesołej rzezi i łupów zdobywczych.“ Młody rycerz zagryzł z gniewu swe usta i milczał, krocząc dalej przykrą drogą.
 Tymczasem słońce chyliło się ku zachodowi i promienie jego nabierały barwy krwawej. Bywa to groźną oznaką w tej krainie zniszczenia. Jakiś szum głuchy, bez wyraźnej blizkiej przyczyny wznosił się w powietrzu. Był to jakby brzęk tysiąca owadów w dzień letni, albo jak szum strumienia w oddali, wezbrałego po burzy. Niebo zawsze było czyste, jeśli tak nazwać można przestrzeń bladą i żółtawą, która na pustyni zastępuje miejsce naszego jaśniejącego lazuru. Żmije, jedyne mieszkanki tych równin ruchomych, uciekały do gniazd swych, jakby ostrzeżone instynktem o niebezpieczeństwie blizkiem i grożącem. Z daleka spostrzegało się kolumny piasku wznoszące się z ziemi stopniowo i wirujące w powietrzu. Gorąco, które powinno było zmniejszać się, wzmagało się z każdą chwilą. Wkrótce stało się nieznośne; huk się rozległ oddalony podobny do grzmotu; a jednak oko orle szukałoby napróżno najmniejszej chmurki w błękicie. Hugues de Mortemart biegł jeszcze naprzód; Clifford stanął i zawołał nań głosem rozkazującym i ponurym:
 „Młodzieńcze, rzekł, dlaczego się męczysz w ostatnią godzinę? Czekajmy w spokoju; bo musimy umrzeć.“
 Szyderski uśmiech na ustach młodego rycerza żądał wytłumaczenia tych słów.
 „Ona jest tam, odpowiedział z najzimniejszą krwią sir Archibald, wyciągając żelazną rękawicę ku krańcom horyzontu. Zatruty, śmiertelny wiatr pustyni spotkał nas po drodze, a te kolumny piasku staną się wkrótce naszymi nagrobkami. Co prawda, nie będą długotrwałe; przemkną tylko ponad na-