Młodszy nawet, chcąc wykazać najzupełniejszą obojętność szedł czasem tak żywo, że aż potem oblany i dyszący ze zmęczenia zmuszony był zwolnić kroku. Towarzysz jego zdawał się na ruchy jego najmniejszej nie zwracać uwagi; postępując zawsze z jednaką szybkością, ani się śpiesząc, ani opóźniając, rzucał chwilami wejrzenie bezsilnego gniewu ku niebu, które mu takie męki znosić kazało. Zachowując wszekże zawsze tę samą postawę, tę samą godność i chłód, zwracał się do młodego rycerza tylko po to, aby go spytać z pewnem zajęciem, czy się nie czuje nazbyt zmęczonym; tamten odpowiadał zawsze dowcipem, albo uśmiechem, albo przechwałką; wreszcie zaczął nucić:
Ale nie mógł dokończyć, bo język przyschły do podniebienia odmawiał głosu. Gniewny, tupnął nogą w piasek wyschłej pustyni i wykrzyknął:
„Na honor mojej tarczy, zły to znak, kiedy nie można zanucić wesołej zwrotki minstrelów mojej kochanej Prowansyi. Spróbuj mości Archibaldzie Clifford[2]; może wam uda się lepiej zaintonować jeden z tych hymnów pobożnych i uroczystych, które pono zakon nasz święty śpiewa w podziemiach świątyni jerozolimskiej, dostrajając się do ust różanych i harf, których struny drżą pod palcami alabastrowymi.“ Błyskawica urazy zapłonęła we wzroku dumnego Anglika; lecz trwało to tylko przez chwilę, a odzyskując spokój, który tak przedziwnie jednoczyć umiał na twarzy z gwałtownemi namiętnościami nurtującemi łono, odpowiedział chłodno:
„Mości Hugues de Mortemart[3], zdaje mi się, że wkrótce będziesz mógł zaintonować śpiew śmierci, bo mówisz tak głośno, że echa słów odbite od skał,