Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/64

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 „O, nie zazdrość mi, niebaczny! Jam nie zawiści, ale litości godna. Blask mój i siła — to złudne pozory opłakanej rzeczywistości. Losy mnie skazały na wieczną ofiarę niszczących żywiołów; nawet, gdy jestem przeklętym wykonawcą zemsty Bożej, umierać muszę, spełniając wyroki Najwyższego. Jeśli zabłysnę czasem tęczy barwami, to tylko na krótką chwilę; promienie słoneczne bawią się mną, jak dzieci błyszczącem cackiem, wnet skruszonem i rzucone m w poniewierkę. Jestem uniżonym dworakiem każdej gwiazdy, pokornym sługą księżyca. Gdy mi nakazano zasłaniać słońce, czuję w łonie żrący jego skwar i dręczą mię okrutnie wszystkie przekleństwa ludzi, upatrujących we mnie swego prześladowcę.Gdy w deszcz się rozpływam, własną to krwią plączę i z ostatnią łzą życie mi ulata. Gdy przenoszę pioruny, serce mi pęka i cała moja istota, poszarpana w szmaty, znów musi ginąć marnie. Często rano, gdy mnie zorza obudzi, wspieram się na ostrej skale, cierpiąc długie katusze konania; kształt mój,cząstka po cząstce, rozwiewa się powoli, aż się ulotni całkiem, jak para znikoma, niepamiętna nikomu. Jeśli rodzę się w chwili zachodu, muszę usypiające słońce przyjąć do mego dziewiczego łoża i wtenczas, przemieniona w żyjące zarzewie, wysycham na śmierć, nie doczekawszy się orzeźwiającego uścisku od wieczornego wietrzyka. Jeśli ciemności nocne mnie zrodziły, nieszczęśliwsza jest moja dola.Pozbawiona słońca, które nam użycza blasku, musze pokutować w żałobnej szacie; chylę czoło zawstydzone i kołyszę się w powietrzu, co mną pomiata,jak całunem wisielca, a gwiazdy na mnie mrugają z szyderczą, pogardą. Gdy gromy zbierają się w powietrzu, muszę lecieć naprzód, ślepo posłuszna burzy, choć przewiduję, że ostre sztylety błyskawic przeszyją mi łono, że mię pioruny strzaskają, a wicher, wyrwawszy mi skrzydła, strąci w otchłań