Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/60

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

towarzyszką nieodstępną była — i, jedną myślą zajęty, z wszystkiemi inszemi rozbrat uczynił i, jeśli działał, to działał bez chęci, bez rozumu, bez namiętności. Ciężar wspomnienia duszę wiecznie przygniatał i prysły pod nim wszystkie związki, łączące go ze światem, i został sam na sam z boleścią i smutkiem i myśl jedyna, myśl nieunikniona stała się trumną wszystkich władz jego i długie lata w tym sposobie przeszły nad jego czołem. Żadnej już zmiany nie było, wszystko wprawdzie co chwila inną postać przybierało wokoło, lecz wewnątrz tożsamość została i umarł dla świata, bo jednej tylko wielkiej i pięknej trzymał się myśli, a ta myśl nie była z tego świata.
 Obudził się młodzieniec i dawno niesłyszane westchnienie wydobyło się z jego piersi. Nowy widok, obraz niespodziany uderzył wzrok przyćmiony: burza podczas marzenia ustała, pierzchły chmury, błękit nieba spokojnie się w każdej fali przezierał i na całym widnokręgu, gdziekolwiek sięgał spojrzeniem, już nadziei zgonu nie było. Cisza nastąpiła po nawałnicy, zasnął wicher w przezroczystem powietrzu, promienie wieczoru w purpurowych potokach lały się na mórz zwierciadło, błyszczały wody wokoło, a kiedy zbłąkana fala roztrącała się o statek, tysiączne z niej iskry sypać się zdawały, bo każdą kroplę światło zachodu ogniem słońca ożywiało.
 Nie mógł więc umrzeć, nie mógł zakończyć zawodu! I już z daleka odkrywał się brzeg, kwieciem i drzewami umajony; ziemia na nowo odzyskiwała swoją ofiarę. Dzielnej on był duszy i, choć niezliczone spadły nań gromy, zachował dotąd wzniosłość dni młodych i uważał za słabość, niegodną człowieka, na krok cofnąć się przed własnem przeznaczeniem; dlatego nie chciał zgonu swego przyśpieszać, dlatego założył teraz ręce i oparł się o maszt, pę-