Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/59

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

poświęcił pierwsze, najwznioślejsze i najsilniejsze uczucia.
 Po chwili już tego obrazu nie było. Dziwne, pomieszane i tłumne kształty przesuwały się przed jego wzrokiem, to z powolnością pogrzebnego orszaku, to z szybkością hufców, nacierających na nieprzyjazne szyki, wśród miast i pustyń, wśród wesołych zabaw i smętnych okolic, wszędzie nosił z sobą własne nieszczęście, wszędzie ścigała go myśl jedyna, okropna, targająca wszystkie związki z ziemią, myśl, że już nie ujrzy tej, u stóp której klęczał w dniu wiosennym na samotnej skale — i dusza jego nie znalazła dość siły ani w wewnętrznych uczuciach, ani w zewnętrznych obrazach, by oprzeć się boleści ponurej i ciężkiej, która, podobna do wyrzutów sumienia, na zawsze w sercu jego osiadła i w żelazne je ujęła okowy. Pożary otaczały go syczącymi płomieniami, klęski ludzkości, bitwy i rzezie wokoło nieprzestannie się snuły, miasta w perzynie, państwa, zstępujące, do grobu, przyjaciele, ginący bez mocy wyrzeknienia ostatniej woli lub pożegnania, nawałnice przeciwnego losu nic już na przekwitłem uczuciu nie mogły. Zimnem patrzał okiem na zgon cudzych nadziei, bo już sam przyzwyczaił się żadnej nie mieć na ziemi. Wdzierał się na skały, przebywał spiekłe pustynie, żmijom zostawione w podziale, gdzie promienie słońca członki jego spaliły i krew, z ran ciekącą. wysuszały w powietrzu, nim spadła na piaski — przebiegał wiecznem zimnem skrzepłe krainy, gdzie światło igra po zwierciadłach lodu, jak po skałach z dyamentu, gdzie głos zastyga w piersiach i myśl sama zdaje się marznąć w oziębłym mózgu — a wszędzie, wszędzie szła za nim rozpacz, w domu siadała przy rodzinnem ognisku, w nocy, krępując się u łoża, zarzucała na sny jego nierozerwane łańcuchy i w dzień