Zewsząd lśniły się lazury to wód spokojnych, to błękitów, w pośród których niewzruszony tron słońca górował nad stworzeniem. Góry i skały, dopiero z śnieżnych uwolnione pętów, zdawały się radować każdym listkiem, każdą trawką, po nich rosnącą. I on był wśród tych wszystkich piękności, ale nie sam — na jego ramieniu opierała się dziewica[1] i oboje wchodzili na górę i za każdym krokiem w nową krzepił się, dotąd nieznaną, siłę i im bliżej dochodził wierzchołka, tem bliżej mniemał się nieba, bo ona szła z nim razem, bo w jej oczach czerpał strumienie wielkości i uniesienia, bo czuł, że serce, bijące w blizkich piersiach, na wieki z nim się połączy łańcuchem, którego każde ogniwo niebieską będzie myślą i wzniosłą nadzieją. I doszli na szczyt góry i sen jego wtenczas przybrał najżywsze barwy, do jakich zdolna wyobraźnia, karmiona długim żalem. Wszystkie farby mgliste zamieniły się na tęczy promienie, wszystkie uczucia chwili, przeszłej oddawna, znowu nagromadziły się w sennych piersiach, jak zbiegłe wygnańce, wracający na ojczystą ziemię, i ujrzał obraz, który rozżarzył zgasłe płomienie i wszystkie struny jego marzącej duszy do drgania przymusił.
Opuszczona chatka góralska i sześć drzew, zieleniejących się tchnieniem wiosny, przed nią, gdzieniegdzie błyszczące niestopniałego dotąd śniegu wysepki na obszarach murawy, fiołki, rozkwitające z uroczą wonią, a wokoło widok nieograniczony na wsie i miasta, na łąki i strumienie, przecinające srebrnemi wstęgami ciemne błonia; a z drugiej strony skały różane przy zachodzie słońca i góra, wyższa nad wszystkie towarzyszki, zdająca się niebios sklepienie łączyć z ziemi przestrzeniami. Wszystko to stanęło przed nim, boską jasnością oblane. Żywy jego umysł przenikał tajemnice wieczności i na szczycie opoki połączył swoją duszę z duszą, której
- ↑ Na jego ramieniu opierała się — Henryka Willan (cz. Willen).