Włochy rozbrzmiewały czynami ich oręża. Pod popiołami swobody, przygasłej, od wieków, szukali jeszcze iskier, aby je zanieść kiedyś na ziemię rodzinną i z nich rozniecić płomień niewygasły. Wysiłki ich były daremne; lecz jakkolwiek były próżne, z radością i pociechą je wspominamy, jako wspomnienie wieczystej pamięci.
Brzegi Padu i Tybru słyszały szmer ich pochodu; groby Scypionów i Cezarów widziały ich mijających. Most Arcoli[1] ugiął się pod ciężarem ich broni, kiedy pomknęli śladem zwycięskiego sztandaru, który długo powiewać będzie pod tchnieniem uwielbienia stuleci. Wody Trebii zmieszały się z krwią ich szlachetną, a baszty Wenecyi lśniły blaskiem ich szpad. Sztandary swoje zatknęli na szczycie Kapitolu a wieczne miasto powtarzało ich okrzyki zwycięskie. Jak wicher przelecieli starożytną Auzonię[2]; niebo Neapolu uśmiechało się nad ich głowami i płomień Wezuwiusza wybuchał obok nich; lecz zmniejszała się ich liczba z dnia na dzień, z potyczki na potyczkę, z pochodu na pochód.
Krzyż ich mogił błyszczy nieśmiertelnym blaskiem na brzegach Anio i na słodkich wybrzeżach Sorrento; na czarnych szczytach Apeninów i przy Adryatyku, którego fala każda rozbijając się o skały, zdaje się szeptać za nich modlitwę żałobną, i na brzegach Śródziemnego morza, które wielką swą ciszą czci ich odpoczynek. Wszędy, szafując życiem i odwagą, wszędy z czołem uwieńczonem laurami zwycięstwa, bez wyrzutu, bez skargi zamykali oczy. Kilka tysięcy, pełnych sił i męstwa, wyruszyło do Włoch: niektórzy tylko powrócili do kraju; inni śpią snem wiecznym na dalekich wybrzeżach, z piersią przebitą ciosem śmiertelnym, a obok nich spoczywa szabla groźna, która nie pierwej wypadła im z dłoni, aż dłoń ta zmartwiała.
∗ ∗
∗ |