Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/775

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.



XVIII.

 — Jakiś człowiek szepnęła Joanna, drżąc cała z trwogi.
 — Zapewne mieszkaniec miejscowy odrzekł Grancey i z całej siły ujął ramie Joanny.
 Nocny wędrowiec podążał naprzeciw nim trzymając grubą pałkę w ręku.
 — Która godzina? — zapytał głosem chrapliwym, zagradzając drogę.
 — Idź swoją drogą! — odrzekł Grancey. — Nie wiem która.
 — Oddajcie pieniądze — zawołał nieznajomy zamierzając się pałką.
 — Boże mój! — krzyknęła przerażona Joanna — na pomoc!... na pomoc!
 W tej chwili ciężka pałka Duplat’a spadła z całą siłą na głowę wdowy. Joanna jęknęła i padła na wznak ogłuszona.
 — Do dzieła zawołał Duplat, klękając przy ciele. — Prędzej, prędzej, zrewidujmy kieszenie. Nie zostawmy nic coby posłużyć mogło do poznania jej osobistości.
 Czynność tę, godni siebie dwaj wspólnicy uskutecznili w kilka sekund.
 — A teraz kończmy z tym trupem rzekł bandyta ty bierz za nogi, ja za głowę i w wodę!
 Podnieśli ciało do urwistego brzegu Sekwany, rozbujali w powietrzu i z całym rozmachem wrzucili do wody.
 — No, przyjemnego spaceru, matko Joanno rzekł Duplat, śmiejąc się.
 Nagle drgnął. Jakiś głuchy szmer dobiegł jego uszu z drugiego brzegu rzeki.
 Po chwili szmer powtórzył się.
 — Czy słyszałeś? — zapytał Duplat swego wspólnika.
 — Słyszałem.
 — Coś tak, jak gdyby ktoś zawiosłował.