Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/739

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

praktyk. — Paroksyzm utrudniłby nam wyjazd. Czy może pan z nami jechać — dodał, zwracając się do Gilberta.
 — Służę panom.
 — Czy panna Blanka wie, że matka jej ma opuścić ten dom?
 Niemówiłem jej o tem, gdyż bałem się, by pożegnanie nie wywołało u chorej paroksyzmu.
 — Może to i lepiej — szepnął doktor.
 Poczem. ująwszy ręce Henryki, rzekł przekonywająco, głosem życzliwym.
 — Niech pani idzie z nami, zawieziemy ją do domu życzliwego, przyjacielskiego, gdzie znajdzie pani spokój i codziennie będzie mogła uścisnąć swą córkę.
 Gdy doktór wymawiał te słowa Blanka weszła do pokoju.
 Dziewczyna, usłyszawszy turkot powozu w dziedzińcu i zobaczywszy z niego wysiadających lekarzy domyśliła się celu ich przybycia i przestraszona pobiegła do pokoju matki.
 — Więc panowie uprowadzacie mi moją matkę — zawołała.
 Wejście jej zmięszało lekarzy, Gilbert zaś rozgniewał się.
 — Moje dziecko — rzekł lekarz — spełniamy obowiązek dla nas samych smutny, więc nie przeszkadzaj nam swemi łzami. Wiem dobrze, że jestem waszym szczerym przyjacielem, więc nie powinnaś wątpić, że działamy w interesie twej biednej matki.
 — Dokąd panowie chcecie ją zawieźć — pytała tłumiąc łkanie.
 — Do domu zdrowia.
 — Więc i ja pójdę, nie opuszczę swej matki.
 — To rzecz niemożliwa — odrzekł lekarz.
 — Dla czego.
 — Gdyż dyrektor domu zdrowia nie przyjmie cię.
 — Ja nieopuszczę jej — wołała Blanka, biorąc ręce matki i przyciskając je do serca. — Mamo! mamo! — wołała — słuchaj mnie, zrozumiej mnie. Powiedz im, że ja prędzej wyleczę ciebie, powrócę ci pamięć.
 Henryka, jak martwa, patrzała przed siebie.