W kilka chwil, gdy uspokoiła się nieco, pragnienie widzenia się z mamą Joanną coraz bardziej ujawniać się zaczęło.
— Jednako obie tęsknimy do siebie myślała — ja tutaj, ona tam. Ona zamrze nie zobaczywszy mnie, ja również zatęsknię się za nią. Nie, tak dłużej być nie może. To niepodobna! Zbrodnią byłoby, pozostawienie je teraz w samotności. Więc odszukam ją... pocieszę... ukoję jej bóle, cierpienia... upieszczę... będę kochała jak matkę rodzoną, a ona znów pokocha mnie wzajem jak córkę...
Tak! pójdę! To mój obowiązek!
Po chwili tego uniesienia, owego głosu serca, rozwagi i zastanowienie znów zaczęły brać górę.
— Alboż mi wolno pójść — zapytała przestraszona — czyliż należę do siebie? Niestety, opiekunką moją, która mnie przygarnęła, wychowała i zastąpiła moją drogą matkę jest Dobroczynność publiczna i jej to winnam zdawać sprawę z każdego czynu mego! Skoro zażądam zerwania tych węzłów, odmówią mi napewno, gdy znów wydalę się, nie uprzedziwszy przedtem nikogo, będzie to ucieczką... dezercyą, po której będą mnie poszukiwali, zatrzymają i każą drogo pokutować za bunt przeciwko prawu!
Czyż zresztą — dodała po chwili, tłumiąc łzy, jakie gwałtem cisnęły się jej do oczu — nie stałabym się jednym więcej ciężarem dla mamy Joanny. Jestem uboga... nie posiadam ani grosza. Mogłabym i chciałabym, Bóg widzi pracować, nie znam jednak nikogo w Paryżu. Aby znaleźć pracę trzeba się przedewszystkiem ludziom pokazać wtedy, gdy ja musiałabym ukrywać się przed światem, by mnie nieodesłano z powrotem.
Tu, klęknąwszy przed łóżkiem, nad którem na ścianie był zawieszony krzyż, zaczęła modlić się.
— Boże wielki — szeptała, głęboko przejęta wiarą —