Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/220

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Gilbert wchodząc w ulicę Ménilmontant, cofnął się nagle przerażony.
 Granat wybuchnał na dziesięć kroków od niego, bruk przedziurawiając. W pięć minut póżniej druga bomba spadła nieco dalej roztrzaskując się na wszystkie strony z piekielnym hałasem, dziurawiąc mury, wysadzając drzwi i okiennice zamkniętych sklepów.
 Droga stawała się szalenie niebezpieczną.
 Na szczęście owe bezładne strzelanie z bateryi na Père-Lachaise obrało inny kierunek.
 Rollin szybko biedz zaczął, ale zaledwie postąpił kilka kroków, zatrzymał się po raz trzeci.
 Napotkał barykadę, którą dwaj mężczyźni przesadzić usiłowali, dążąc w przeciwną stronę.
 Spojrzawszy na biegnących, krzyknął zdumiony.
 Na ów krzyk, dwaj mężczyźni się zatrzymali.
 — Tyżeś to... Duplat? — zapytał Gillbert.
 Były sierżant poznał głos swego dawnego kapitana.
 — Ja jestem odrzekł, podchodząc do męża Henryki. Co u djabła tu robisz?
 — Szedłem, ażeby ciebie odnaleźć.
 — Mnie?
 — Tak.
 — Gdzie szukać mnie chciałeś?
 — Przy bramie Saint-Gervais, gdzie powiedziano mi, że stoisz na służbie.
 — Ztamtąd powracam w rzeczy samej, ale to wejście wzięte zostało przez Wersalczyków. Część moich ludzi rozstrzelano, a ja uciekam, jak widzisz.
 — Idziesz na barykady?
 — Nigdy w życiu!
 — Gdzież więc tak dążysz?
 — Do siebie, do mieszkania, ażeby zmienić zwierzchnią skórę i nie pozwolić się zarznąć czerwonym pantalonom, które zajęły już wzgórza Belleville.
 — A więc, ja idę wraz z tobą.
 — Gdzie? po co?
 — Mam coś do pomówienia... Jest to rzecz ważną i bardzo pilna!