Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/197

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

wyszło pod wodzą Duplat’a z więzienia, gdzie tak potworna zbrodnia przed chwilą dokonaną została.
 Byli to mordercy zakładników.
 Śmiertelna bladość pokrywała cyniczną twarz Duplat’a.
 Merlin przebiegł w poprzek ulice, dążąc naprzeciw niego.
 — Na stanowisko! — zakomenderował Duplat, zwracając się do żołnierzy — wkrótce do was przybędę!
 Żołnierze odeszli pod wodzą sierżanta, a ów przewódzca morderców pozostał sam z Merlinem.
 — Cóżeś uczynił nieszczęśliwy? — Wyjąknął tenże, drżąc z przerażenia.

—Gdybym odmówił zakomenderowania: „Ognia“, byliby mnie rozstrzelali, jak tamtych!
 — Ależ to zbrodnia!
 — Cóż więc miałem zrobić? Przede wszystkiem własna ma skóra!
 — Tę zbrodnię okupić należy! — szeptał Merlin przyciszonym głosem.
 — W jaki sposób?
 — Otwierając Wersalczykom wolne przejście przez bramę Saint-Gervais.
   Dziś w wieczór nie podobna tego uczynić! A kiedy?
 — Jutro, gdy zechcesz, ponieważ jutro będę tam stał na straży z dwudziestoma ludźmi.
 — Na pewno?
 — Nieodmiennie; urządzę się tak, ażeby to nastąpiło.
 — O której godzinie będziesz mógł działać?
 — O dziewiątej wieczorem.
 — Mogę więc liczyć na ciebie?
 — Jak na siebie samego! Już mi się naprzykrzyła ta Kommuna! Lecz gdzież pieniądze?
 — Oto są! rzekł Merlin, wsuwając w rękę Duplata banknoty. Jest to pięć tysięcy franków.
 — A kiedy reszta?
 — Jutro. Posłuchaj jednak co powiem! — mówił groźnie Merlin. — Gdybyś nie wykonał dokładnie tego do czego się zobowiązałeś, gdybyś chciał się wymknąć w ostatniej chwili, potrafię ciebie odnaleźć, choćbyś się jak najlepiej schował