Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/145

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 — Majatek miljonowy! — powtórzył, wrzucając wzgargliwie w szufladę stolika banknoty.-Podobne marzenia to bezrozumne szaleństwo!



XIV.

 — Jakiego szczęścia się spodziewasz? jakiej lepszej przyszłości? — wołał rozirytowany. — Rzeczy to bardzo dalekie i niepewne. Należy myśleć o obecnym naszem położeniu, a przyznasz, że ono wcale nie jest ponętnem.
 — Ależ dla czego tak wątpić o wszystkiem... w nic nie wierzyć! wyjąknęła nieśmiało Henryka.
 — Później pomówimy o tem! — odparł brutalnie. — Ufasz zbyt wiele pięknym słowom twojego kuzyna i jego fałszywym pozorom chrześcijańskiego miłosierdzia. Wszystko to jest osłoną sideł, w jakie łatwo wpaść można nie mając się na baczności!
 — O jakich sidłach, ty mówisz? — zapytała strapiona.
 — Dość o tem!... przestańmy!
 — Jednak chciałabym wiedzieć...
 — Dość!... mówię! — wykrzyknął z gwałtownością Gilbert. Proszę cię odejdź do swego pokoju. Ja muszę pracować, a ku temu potrzebuję ciszy i samotności.
 Młoda kobieta już odejść zamierzała, a Gilbert zabierał się do pisania, gdy zadzwoniono do drzwi.
 — Któż tam u czarta przychodzi mi znowu przeszkadzać? wykrzyknął z gniewem.
 — Mamże otworzyć?
 — Otwórz! Jeżeli to który z bezpotrzebnych natrętów, wprędce ja z nim się rozprawie!
 Henryka pośpieszyła otworzyć.
 We drzwiach ukazała się matka Weronika, sąsiadka Joanny Rivat. Żona Gilberta poznała ją za pierwszem spojrzeniem.