jasny dywan, jak do wody. W całej prześlicznej figurze jej czaiło się powstrzymywane drżenie.
— Pani jest dzieciak — pani ma dwadzieścia — tak, dwadzieścia jeden lat... Co to jest?... Ach — gdyby na nowo jeszcze raz tosamo życie — — I pani udaje to wszystko — pani kocha życie, męża, chłopców, lubi bawić się, flirtować — i udaje pani taką wyrobioną, blasée... Ale to nic, niech pani tak udaje, pani z tym ładnie. Zresztą — styl właśnie to jest wszystko, co pani posiada — —
Rzucała na ziemię wielkie szpilki druciane i szyldkretowe, półokrągłe grzebienie, zdobione złotem. Na plecy jej, w tył przegięte przez podniesienie rąk w górę, opadł gruby węzeł włosów bronzowych, rozkręcił się, jak żywe zwierzę, i bujnym, ciepłym pasmem jedwabiu spłynął prawie do kolan.
— Ciężą mi, głowa mi pęka — objaśniła tonem objektywnym, półobracając się ku mnie.
Stała w cieniu, dosyć daleko od lampy i w tym półobrocie topazowe oczy jej błysnęły pod światło w sposób dziwaczny, niewypowiedziany. Dotąd nie widziałam tego u ludzi. Źrenica jej przez chwilę stała się zupełnie purpurowa i jasna, jak żarzące się węgle, później błysnęła czystym złotem. Tak błyszczą czasami tylko oczy zwierząt, oczy kota, gdy spojrzy z ciemnego pokoju. Przytym ręce miała podniesione i pławiące się we włosach. W krótkim, ciemnym, matowym ubraniu, przepysznie zbudowana, ze swą południową twarzą, z rzeką włosów wzdłuż grzbietu i tym jasnym, przezroczystym w cieniu, czerwono-złotym połyskiem oczu — wydała