Page:Nałkowska - Książę.djvu/67

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
59
 
 

mi się w tym momencie tak niewymownie piękna, że bajeczność tej urody uderzyła mię, jak olśnienie.

Rozpuściwszy włosy, położyła się w kącie salonu na szezlongu, zdala ode mnie, z wyciągniętemi nogami.

— Pani powiem... Właśnie pani... Pani nie zrobi ocząt zdziwionych, pani nie powie: taka uczona, zarozumiała — a przecież — nie udało jej się... Pani — pani Alu... A czy pani wie że ja nauki tej nienawidzę, że ja na całą tę uczoność pluję — pluję! Na sławę pluję! — Ach — pani jest dama, pani jest wytworna, panią szokuje trywjalne wyrażenie — — Ale to przecież jest męka, to jest żywa krew... Nauka — nie, nic mi nie zabrała — ale nic nie dała... Bo przecież ja to tylko jako środek — —

...Ja strasznie kocham jednego człowieka — pani nie będzie stawiała głupich pytań, prawda? — ja strasznie, strasznie, ja do obłędu kocham jednego człowieka... Pani tego nie zrozumie: piętnaście lat. Piętnaście — Teraz mam właśnie trzydziesty rok. Piętnaście lat kocham — i prócz tego żyję, czytam, ubieram się, poszłam sobie zamąż, całowałam tyle ust. Och — nie tak melodramatycznie, żeby „zapomnieć“ — tylko tak, jakoś zdawało mi się, że zapomnę — i tak wypadło... Życie już... Zresztą — mam temperament. Pani się nie pyta, czemu tak staro wyszłam zamąż — i to dobrze, bo ja naprawdę sama nie wiem, czemu... Tak jakoś... Dla tego właśnie, że już nie było do tego absolut-