Page:Nałkowska - Książę.djvu/218

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Przez dzień cały niebo zakryte było ciemnemi chmurami. Wieczorem dopiero zabłysło słońce przez smugę czystego lazuru, rozciągającą się nad widnokręgiem po stronie zachodniej. Na zasmucony świat spłynęła łaska.

Szłam z Jerzym przez most na rzece. Wracaliśmy do miasta. Słońce zachodziło za nami i różowawym światłem osypywało ogromny, roztaczający się przed wzrokiem naszym obraz. Na ciężkich, granatowych chmurach namalowane były dwie gigantyczne tęcze, podobne do zorzy, jaka się ukazuje w nieznanych nam, dalekich krainach. Pierwsza tęcza była żywa i jasna, druga delikatna, jak echo, utrzymana w półtonach, jakby dymem przesłonięta. Pod tęczami chaosem murów czerwonawych, błyszczących dachów, wieżyc matowych i złotych kopuł, kępami ciemnej zieleni i niezliczonością okien mieniło się w poziomych prawie smugach światła miasto. Rzeka, ciągnąca się w nieskończoność naprawo i nalewo, była ciemnostalowa i cała zasypana czerwonawemi blaskami słońca. Pod mostem przepływały łodzie i berlinki z pochylonemi masztami. Nad samym brzegiem nieco w górę rzeki bieliły się jasne, ładne zabu-