Page:Nałkowska - Książę.djvu/217

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
209
 


Jerzy siedział w pierwszym pokoju, spokojnie, z głową pochyloną. Czytał książkę.

— Jak to? — nie wiesz, co się stało? — zapytałam, kładąc na stole przyniesione pomimo wszystko irysy.

— Wiem — odrzekł półgłosem.

Powoli podniósł głowę. Pod oczami miał dwa kręgi granatowego koloru. Szeroko rozwartemi źrenicami patrzył we mnie.

— Co ci jest, Jerzy? — ach Boże, Boże — mówiłam zdenerwowana.

Nie odpowiadał nic, nie ruszał się z miejsca. Z oczu jego, podrysowanych, jak farbą, nieruchomo wpatrzonych we mnie, z oczu jakby powracających z nad samej krawędzi tamtego świata, zaczęły płynąć ogromne łzy.

I nagle ucżułam dziki ból. Tym razem cała rzeczywistość, cała — — Zawołałam:

— Jezus Marja — ty — — ?!

Wyciągnął obie ręce, jak do obrony.

— Tylko nie mów — błagał najcichszym szeptem — tylko nie mów — — —

Z oczu, rozsadzonych męczarnią nerwową, po granatowych kręgach i twarzy poszarzałej ciągle płynęły mu te łzy ogromne.