Page:Nałkowska - Książę.djvu/203

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
195
 
 

brak teraz ludzi. Za jakieś dwa tygodnie ma tam wyjechać kilkanaście osób.

Nie mówiłam nic. Spacerowałam po salonie, tłumiąc w sobie złość i płacz.

Książę jednak nie był zupełnie spokojny. Nie patrzył na mnie. Milczał przez chwilę, namyślając się nad czymś. Powoli zaczął mówić:

— Nie jest to zresztą jasne, słoneczne, wiosenne. Kryje się w tym dramat zasadniczy, nieodzowny. To, że ku ogromnej, marzonej, powszechnej miłości idąc, obrać musieliśmy drogę nienawiści, do powszechnego piękna — drogę brzydoty, dowolnego, szczęśliwego, nadewszystko ukochanego życia — drogę śmierci.

Zatrzymałam się zdziwiona.

— Więc — jednakże... Nawet pan — — — ?

— Pani już dawno odgadła: nie wierzę w jutro —

Serce drętwiało mi w poczuciu niepowetowanej utraty.

— Ale w walkę przecież, w walkę o nie — — ? Mówił pan sam...

Książę przeczył głową.

— Nie w pożyteczność walki — —

— Boże mój — więc znowu w piękno bezużyteczności — zawsze — zawsze? —

— Przecież pani to tak dobrze rozumie... Z chwilą, gdyby osiagnięty został ostateczny cel — — — dobro, wolność, szczęście — te rzeczy, których ziszczenie byłoby ich śmiercią... Cóż wtedy? — O jakże nie chciałbym zobaczyć tego dnia...

— Wprost uwierzyć nie mogę, by i pan wąt-