Page:Nałkowska - Książę.djvu/201

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
193
 
 

lęknieniem — przytulałam się delikatnie do silnego ramienia Księcia. Zaufanie budził we mnie jego spokój i swoboda.

— Czy pan się zupełnie nie boi? — zapytałam.

— Nie — — Posiadam tego rodzaju temperament, że trudno mi doprawdy wyobrazić sobie na razie konkretne niebezpieczeństwo. Później jednak, gdy na chłodno myślę o takiej chwili — to czasami aż blednę i oczy zamykam, by sobie nie przypominać — — Niema w tym ani trochę bohaterstwa, niestety...

Na jasnym niebie rozsunęły się delikatne chmury i czyste światło słońca lekko spadało na płyty betonu i lśniące dachy kamienic.

Książę kupił od ulicznej kwiaciarki mały pęczek fijołków ciemnych, prawie czarnych, bardzo mocno pachnących — i mnie je ofiarował.

— Dziękuję panu. — To dalszy ciąg imitacji? — spytałam.

— A czy inaczej nie przyjęłaby pani tych fijołków? — zapytał z kolei.

Milczałam, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi, i zaczerwieniłam się zupełnie nie światowo.

— Co? no co? — powtórzył ze szczególnym uśmiechem.

— Nie wiem... nie wiem...

I chciałam powiedzieć: ach, jakże ja kocham ciebie, ty cudny, drogi, jedyny! — —