Page:Nałkowska - Książę.djvu/170

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
162
 
 

Ja sam w roku (wymienił dawną datę) straciłem to oko — — a znów ojciec mój, pod Ostrołęką —

Zaciął się i nie skończył. Z twarzy jego teraz dopiero spadłą maska starej, zrezygnowanej obojętności. Skrzywił się — i po zmarszczonych, zaklęsłych policzkach, na brodę siwą popłynęły łzy. — Dziwnie sączyły się z krwawej szczeliny pomiędzy powiekami...

Dowiedziawszy się jeszcze paru szczegółów, pożegnałam starego wojownika.

— Ci pielęgnują tradycje rodzinne staranniej, niż rodowa arystokracja — zauważył Książę.

Szedł przede mną, by oświetlać drogę po ciemnych schodach zapałkami. Schodziłam milcząc, głęboko zamyślona. Obserwowałam niewolniczo wysmukłą sylwetkę Księcia, raz po raz zarysowującą się czarno na tle rozbłyskającego światła. Miał kark odkryty, głowę napół zwróconą ku mnie — o profilu krótkim, wyraźnym, prawidłowo obrysowanym prostemi linjami.

— Chociaż towarzysze teoretycy nie lubią tego, ja jednak znajduję pewien urok w przeszłości — mówił dalej. — Coś dziwnie pociągającego jest w formach, które już nie posiadają treści. Czasami nawet podobają mi się formy, z których treścią walka jest zasadniczym motywem mego życia —

— Jakie to dziwne, że pan właśnie mówi takie rzeczy...

Książę roześmiał się.

— Takie niekonsekwencje są bardzo pocieszające — rzekł. — Znaczy to, że nietylko wszech-