Page:Nałkowska - Książę.djvu/169

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
161
 
 

jednego oka; niedomknięte powieki pozostawiały wązką szczelinę krwawą.

Dowiedziałam się, czy człowiek, ranny przed miesiącem i leżący dotąd w szpitalu, jest jego synem.

— A jakże, Franciszek. Będzie tydzień, jak mu nogę odjęli — —

Uważnie patrzyłam na niego. Powiedział to spokojnie, prawie obojętnie.

— Jakie nieszczęście — rzekłam. — Człowiek młody — dzielny, pożyteczny —

Starzec pochylił głowę.

— W dobrej sprawie — krótko wyjaśnił.

Przypomniałam sobie fałszywe moje obawy. Tak zupełnie czego innego czekałam. W podziwie milczałam przez chwilę.

— To jedynak? — spytał Książę.

— Mam jeszcze dwuch młodszych. Oba wzięci. Ale nie będą z nich tam mieli pociechy — — groźnie dodał. — Chowani już tak — —

— A ta mała?

— Nie moja. Siostrzenicy. Przychodzi czasem tylko. A tak, to już jestem sam.

— Ale z synem się widujecie?

— Nie można. On inaczej tam zapisany. Z boku się dowiaduję...

Zamilkł, zamyślił się. Drobna, pomarszczona twarz jego stopniowo zmieniała wyraz. Po chwili zaczął mówić powoli, jakby w coś bardzo dalekiego zapatrzony:

— W dobrej sprawie... nie żal... U nas już tak...