Page:Nałkowska - Książę.djvu/156

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
148
 
 

łów granitowych — i dziś nakoniec, zwiastowana głuchym grzmotem podziemnym, poprzedzona łoskotem zrysowanych olbrzymów granitu, jak trzęsienie ziemi rzuciła panikę na jasny świat — i słupem ognia, giejzerem krwi buchnęła pod samo niebo.

Dusza moja uklękła przed pięknością takich wulkanów.

Niesprawiedliwa jest pogarda pańska dla tych, co walczą o jutro. Bo wojownicy, nie dla siebie marzący tryumfy zwycięstw, również znajdują wyzwolenie z więzienia czasu i przestrzeni — tylko nie przez łatwą myśl abstrakcyjną, lecz przez ofiarną śmierć.

Nawet by pogardzić bytem i niebytem, musi Pan się oprzeć na kryterjach ziemskiej formy bytu, na kryterjach własnego istnienia. A wszystko, co się jeszcze mieścić może w sferze zjawisk i przeciwstawień życia, maleje do zera wobec porywów, wyzywających do gry samą śmierć. Jakże wielki i piękny jest żar, co się nie ugnie przed tym ogromnym, czarnym majestatem.

Gdy myślę o tym, nie rozumiem już wtedy, nie widzę pańskiej potęgi. Słabe, jałowe, dziecinne wydają mi się te górne sny. I widzę Pana stojącym na chwiejnej kolumnie, zbudowanej i podtrzymywanej przez tych, któremi pan pogardza. Wolny, szlachetny duch ludzkości nie rozkocha się w pięknie, uwarunkowanym brzydotą, nie upoi się tryumfem, okupionym krzywdą.

Byłam taka, jak Pan, — więc wierzę w możli-