łów granitowych — i dziś nakoniec, zwiastowana głuchym grzmotem podziemnym, poprzedzona łoskotem zrysowanych olbrzymów granitu, jak trzęsienie ziemi rzuciła panikę na jasny świat — i słupem ognia, giejzerem krwi buchnęła pod samo niebo.
Dusza moja uklękła przed pięknością takich wulkanów.
Niesprawiedliwa jest pogarda pańska dla tych, co walczą o jutro. Bo wojownicy, nie dla siebie marzący tryumfy zwycięstw, również znajdują wyzwolenie z więzienia czasu i przestrzeni — tylko nie przez łatwą myśl abstrakcyjną, lecz przez ofiarną śmierć.
Nawet by pogardzić bytem i niebytem, musi Pan się oprzeć na kryterjach ziemskiej formy bytu, na kryterjach własnego istnienia. A wszystko, co się jeszcze mieścić może w sferze zjawisk i przeciwstawień życia, maleje do zera wobec porywów, wyzywających do gry samą śmierć. Jakże wielki i piękny jest żar, co się nie ugnie przed tym ogromnym, czarnym majestatem.
Gdy myślę o tym, nie rozumiem już wtedy, nie widzę pańskiej potęgi. Słabe, jałowe, dziecinne wydają mi się te górne sny. I widzę Pana stojącym na chwiejnej kolumnie, zbudowanej i podtrzymywanej przez tych, któremi pan pogardza. Wolny, szlachetny duch ludzkości nie rozkocha się w pięknie, uwarunkowanym brzydotą, nie upoi się tryumfem, okupionym krzywdą.
Byłam taka, jak Pan, — więc wierzę w możli-