Page:Nałkowska - Książę.djvu/112

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.



Po dokonanej operacji wracałyśmy ze szpitala we dwie z Julką. Był wicher szalony. Z ciemnego nieba padał drobny, ostry śnieg. Mróz przenikał przez ubranie. Byłam skostniała, wyczerpana i bezgranicznie smutna.

— Teresa wczoraj wyjechała — rzekła Julka.

— Tak? — zapytałam obojętnie, odwracając głowę, by nie mogła wyczytać nic z mej twarzy.

— Przez te ostatnie tygodnie pracowała dwa razy więcej, niż zwykle, a teraz nagle rzuciła wszystko i wyjechała na cały rok — gdzieś na wieś daleko, do rodziny...

Przygniatał mię smutek beznadziejny. Każde jej słowo drapało mię po sercu.

— Dla nas — to szkoda niepowetowana — dodała jeszcze.

Odpowiedziałam cicho:

— Ponieważ stało się to z mojej winy, będę się starała wam ją zastąpić —

— Nigdy nie potrafisz —

— Czemu?

— By to robić co Teresa, trzeba zapomnieć o wszystkim innym —