Page:Nałkowska - Książę.djvu/109

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
101
 


— Nie można, nie można się ruszać — rzekłam mężnie, opanowując tchórzostwo.

Usłuchał. Położył się spokojnie, ale rzucił na mnie parę posępnych spojrzeń.

— Bawi was ta rola — prawda? — zaczął znów. — Pokonywać w sobie wstręt i niesmak w imię modnej idei — to tak efektownie... Później można już nie czuć żadnych wyrzutów sumienia — A przytym interesujące jest też poznać i takie strony życia.

Poważnie i spokojnie powiedziałam:

— Jeżeli to, co mówicie, słuszne jest w stosunku do pierwszego motywu, jaki mię pomiędzy was sprowadził, to jednak już w obecnej chwili niesprawiedliwe są wasze zarzuty. Nie łatwe współczucie jest we mnie, ale rzeczywiste zrozumienie krzywdy i bólu.

Zaprzeczył mi z uporem fanatyka.

— Nie można pojąć krzywdy, jeżeli jej się samemu nie doznało.

— Można — jeżeli się samemu krzywdziło — — Nie powinniście odtrącać tych, co szczerze do was przychodzą —

Popatrzył na mnie łagodniej.

— To nie zaczynajcie od aktów miłosierdzia — powiedział. — Nie tkliwości potrzeba tu, lecz twardości, buntu, nienawiści. Idźcie do fabryk, na przedmieścia, gdzie każdy kamień bruku krwią jest polany, gdzie w zaułkach, w najstraszliwszych norach cuchnie nędza, zbrodnia, rozpacz. Poznajcie takie życie, popatrzcie oko w oko tej krzywdzie — a do-