że mam siły na jedno i na drugie — ale nie powiedziałam tego. Nawet podziękowałam mu serdecznie, że ułatwił mi drogę w tamtą stronę.
Gdy powróciłam do salonu, Zienowicz siedział pochylony nad albumem i oglądał niezliczone moje fotografje.
— Przepraszam uprzejmie, że zostawiłam pana przez tę chwilę samego — rzekłam.
— Och, niechaj się pani mną nie krępuje — powiedział salonowym tonem. I nagle zupełnie zmieniając głos, spytał ostro:
— Ten człowiek obchodzi panią blizko — prawda?
Zmieszałam się tą napaścią.
— Nie w ten sposób, jak pan sądzi — rzekłam miękko. — Tylko jest to typ tak szlachetny i ofiarny —
— Odrazu poznałem w nim działacza — przerwał. — Wszyscy ci ludzie mają wspólne cechy: niegustowne ubranie i brak talentów towarzyskich. Nie pojmuję, co pani może mieć z niemi wspólnego — i to, że pani ich zna — psuje mi panią. Czyż pani rzeczywiście bierze na serjo tych panów, którzy, nic nie robiąc przez cały dzień — walczą jak lwy rozżarte właśnie o ośmiogodzinny dzień roboczy? I jeszcze dumni są z tego, że nie dla siebie walczą, lecz dla innych.
Roześmiał się, usiadł nieco bliżej i łagodniejszym już głosem mówił.
— Pani powinna zawsze pozostać tym, czym pani jest dzisiaj — to jest estetką. — Niczym mniej i niczym więcej. Niechaj się pani stara nie kulty-