Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/92

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 82 —

dno. Boję się jednak, czy zdołam nieprawnemi oczyma dojrzeć jeszcze cokolwiek w tej świetnej panoramie, którą dobry Pan Bóg podarował ludziom, jak się dzieciom ofiaruje kosztowną zabawkę. Dzieci wystawiły zaraz w podzięce przybytek, w którym się zgrywają w baccarata.

Przejedźmy tedy szybko mocarstwo księcia Alberta, którego artylerja składa się z jednego rewolweru, a konnicę reprezentuje wspaniały rumak do wożenia wody, owo cudowne mocarstwo, o którem snadnie można powiedzieć obrazowem wielce zdaniem Sieroszewskiego, że jeśli pies na niem siądzie, to ogon ma już za granicą; pociąg nasz szybko wyjeżdża, gdyż dłuższym postojem mógłby zaczadzić całe państwo.

A wiesz, drogi malarzu, kto ze mną jedzie w przedziale? Gentleman, czytający „panią Bovary“ i bawiący się różą... Inne indywiduum, ale taki sam opryszek, — na zmianę. O, zemsto! Nie umiem ci opisać tej arogancji, z jaką zapaliłem sobie papierosa, mając w kieszeni wspaniały, żółty kwit, dowodzący, że już ze mnie zdarto skórę. Dmucham mu w sam nos, powoli, z predylekcją, rafinowanie, złośliwie, śmiertelnie spokojnie. A indywiduum na mnie nawet nie patrzy, tylko bazyliszkowym, zezowatym wzrokiem obserwuje jakąś panią, wtuloną w kąt. O mnie już wie, zbójca, teraz czyha na tę niewinną owieczkę, tak, że zaczynam drżeć na myśl, co będzie, jeżeli ten podstarzały anioł zacznie wydobywać z pończochy opasłe pudełko papierosów? Zrzekłbym się