Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/91

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 81 —


„Co mówisz, wicehrabio? Zdaje mi się, że zwarjowałeś po stracie trzeciej żony!“

To właśnie powiedziałem wzrokiem onemu człowiekowi, tak, że mnie zrozumiał. Musiałem długo i szeroko opowiadać mu, że ja jestem taki pisarz, co nie ma pieniędzy, że jestem bardzo chory, że jedna Nizza mnie ocali, że uczyniłem to z rozpaczy, że wierzę w przyszłość Francji, że jej życzę szczęścia w handlu, że nigdy w życiu nie miałem takiej kwoty, że mu poświęcę sonet, że bardzo szanuję jego żonę i bardzo kocham jego kaprawe dzieci, — aż zmiękł i kazał zapłacić dwieście. Jakbyś się, kochany malarzu, ze mną potargował, tobym ci coś niecoś jeszcze z tej kwoty opuścił, ale w druku nie wypada. Ale zato owa Rosjanka. Zdaje mi się, że ją obdarli aż do koszuli, uważając, że w nicejskim klimacie można chodzić w przewiewnym stroju...

To się stało w szlachetnym Garavan, teraz ci zaś opowiem, co się działo w Nicei w dniu Narodzenia Chrystusa Pana.

Człowiek, leżący na katafalku, mało zazwyczaj okazuje zainteresowania dla piękności natury, że zaś moje przejścia nastroiły mnie dość trupio, muszę tedy nieco ochłonąć, zanim opiszę jeszcze raz to, co już było tysiąc razy opisane; jestem bowiem tego zdania, że nie jest żadną sztuką opisywanie tego, czego nikt jeszcze nie opisywał, trudniej natomiast wydusić kropelkę z haniebnie wyciśniętej cytryny. Patrzeć bowiem bardzo łatwo, widzieć natomiast jest bardzo tru-