Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/90

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 80 —

powietrze i oczy stawia w słup. Bardzo ładnie wyglądała ona rosyjska niewiasta, więc ja, jako starszy więzień, odstąpiłem jej krzesło, aby na niem mogła wydychać swoje wzruszenie.

— Pan także? — Tak, pani, ja także. Ból nas połączył i gdybym był wolnym.

— A to świnie! – powiada nato ona...

Mój uśmiech wyłuszczył jej moje w tej sprawie poglądy.

Aż przyszła ta godzina, kiedy pan szef wstał lewą nogą z łóżka; chudy, wysuszony jak tytuń obejrzał mnie, obejrzał, dziwił się, cmokał ustami, przewracał oczy, ważył moje papierosy, znowu się dziwił, wysunął język, potem kiwał długo głową.

— Pan jest Rosjanin.

— Nie, Polak.

Pan szef przyjrzał mi się, jakby zobaczył króla Dahomeju.

— I czemu pan nie oclił?

— Zapomniałem.

— Jak można zapomnieć?

— Mam uderzenia krwi na mózg, raz zapomniałem, jak się nazywam...

Pan szef zmrużył jedno oko, pokiwał głową na temat: „powiedz to innemu, a nie mnie“ i powiada:

— To drobnostka, pan zapłaci małą karę.

— Ile?

— Pięćset franków.

W jednym dramacie wierszem jest taki ustęp: