Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/72

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 62 —

szliwe okrzyki uznania są coraz częstsze i coraz żywsze, szczególnie dla Amneris; grają wszyscy z szerokim, włoskim gestem, przypominającym w scenach bardzo dramatycznych, gesty rozżartych ludożerców, lub też ruchy w tańcu św. Wita, niema jednak tak wałtownego ruchu, któryby na tej scence, mogącej pomieścić pułk wojska, był rażący. Mniej nam jednak wszystkim idzie o „Aidę“, więc się bogdaj, że z rozkoszą czeka antraktu, aby raz jeszcze i raz jeszcze przyjrzeć się nieporównanemu widokowi amfiteatru, który ma pomysły nadzwyczajne; w jednym bowiem antrakcie stało się, że niebo zeszło na ziemię, z czterdziestu bowiem onych tysięcy ludzi każdy w pewnej chwili zapalił małą świeczkę i podniósł rękę w górę. Tego nie widział nawet Neron. Przymruż oczy, a ujrzysz widowisko nieporównane: tysiące migotliwych gwiazd mruga w mroku i żarzy się i świeci; tysiące świętojańskich robaczków lata wśród tłumu, który się raduje i cieszy się i śmieje głośnym, rozwichrzonym, szerokim śmiechem, tłum bowiem w tej chwili zmienił się z potwora w małe dziecko, które trzyma w rękach świecidełko i szaleje z radości. Gwiazdę sobie kupił za solda i tuli ją, rozbłyśniętą, w rękach, aż się zdumiały prawdziwe gwiazdy i patrzą z otwartemi usty, co za wspaniałą zabawę wymyślił sobie głupi człowiek.

Ten zasię nie jest tak głupi, bo zgasił świeczkę po chwili, aby mu połowa została jeszcze na drugie przedstawienie i, uspokoiwszy się, wyłupił