Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/26

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 16 —

sona. Mimo to jednak trzeba będzie znaczyć scyzorykiem na ramie okna karby, aby utrzymać rachubę czasu; świetnie to robił opat Faria w podziemiach zamku If, zapomniałem tylko jego sposobów...

Na duszy robi mi się wesoło — to podejrzane, to bardzo podejrzane...

Zagłodzony człowiek u Hamsuna urządzał wesołe kawały z elektrycznym modlitewnikiem. Przed oczyma mam tęczę. Widzę na portrecie Sichulskiego naszego amfitrjona najwyraźniej z trzema głowami...

A woda przybiera z uporem złośliwego idjoty — znów podniosła się o dwa metry. Szaleństwo!... szaleństwo!... (tak się przecież pisze w pamiętnikach.)

Jak to mówił hrabia de Monte Christo?

— Na honor! dziś Lukullus ucztuje u Lukullusa! — i kazał podać równocześnie minogi z jeziora Fusaro i sterlety z Wołgi.

Wielka sztuka w Paryżu! niechby tak spróbował pod Haliczem, dnia 10 kwietnia 1912 roku.

Jeden z nas próbował łowić dziś ryby jakimś starym dziurawym koszykiem. Wyglądał jak „Biedny rybak“ Puvis de Chavannes’a w Luxemburgu.

Czwartek.

Niema co jeść i niema co czytać. Czytam po raz dziesiąty u Bölsche‘go traktat o rozradzaniu się solitera... Cztery pokolenia, aby się odnowić... Niesłychane...