Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/25

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 15 —


— Trzeba wszystko przewidzieć — myślę sobie, patrząc z ukosa na śpiewaczkę, w niemem odrętwieniu siedzącą w kącie. — Nie! ta musi być łykowata, jak każda śpiewaczka.

Widzę, jak gdzieś zielony głód z wybałuszonemi oczyma płynie po Dniestrze, siadłszy okrakiem na belce, wyrwanej z mostu.

Rozpacz... rozpacz...

Nikt już nic nie mówi, wszyscy jakby senni. Dżdżysta ciemność wykrzywia się za oknem jak stary pawjan. Autor kilku powieści dosiadł Bechsteina i wytrąbia na nim uwerturę do „Latającego holenderczyka“... Naturalnie... Czemu jeszcze nie „Barcarollę“, albo nie „Zejdź, luba, do mej gondoli“...

Jedyna ucieczka w książce, biorę tedy France’a: „Pisma krytyczne“. Budda, Verlaine, Bismarck, Flaubert, Baudelaire... Co to jest?... Pot zimny wystąpił mi na czoło. Baudelaire zapytał raz, fanfaronując:

— Czy pan jadł mózg małego dziecka? Podobno jest znakomity i ma smak włoskiego orzecha...

Baudelaire tak powiedział... Baudelaire... Czarno na białem. Małe dziecko... Jeśli jutro nie będzie się można dostać do miasta. To trudno... Pół tuzina dzieci wystarczy. Na wsi się znajdzie...

Środa.

Czy ja wiem zresztą, czy to środa? Kalendarz obowiązuje dyrektora banku, a nie Robin-