Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/27

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 17 —


Autor subtelnego „Gaju Akademosa“, słodki i dobry mój przyjaciel, pożera „Niezawodny sposób na zołzy“ (Gródek 1873).

Uważam dziś, że metody Marka Twaina mają więcej racji w naszem położeniu, niż metody Hamsuna. Cieszmy ha! ha! ha! jakie to wesołe...

— Barometr poszedł w górę! — krzyczy ktoś.

Zbiegli się wszyscy i patrzą, otwarłszy gęby: w istocie, barometr wskazuje „stałą pogodę“. Cieszą się, jak dzieci. Niech się cieszą, biedacy! Nie wiedzą, że będzie tę „stałą pogodę“ pokazywał przez dziesięć lat najmniej. Jakimś złamanym widelcem posunąłem wskazówkę... Niech mają przynajmniej iluzję, nieszczęśliwi...

Piątek.

Pozostały trzy kostki cukru w srebrnej, zamykanej na klucz cukiernicy, pół butelki piwa z Kałusza (!), trochę dermatolu i flaszeczka jodyny. Cóż lepszego jadła u Flauberta armja pod murami Kartaginy?

A jednak ja nie mogę umrzeć...

Boże! Boże!

Przecież nie znam zakończenia „Gwiaździstej nocy“ Juljusza Germana...

Tonąłem już u Kaprejskich skał, trząsłem się ze strachu podczas burzy na wysokości Jersey — i mam umrzeć pod Haliczem???

Sobota

Woda tuż pod progiem. Dziś w nocy widziałem, jak jeden z moich towarzyszów pisał coś