Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/172

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 162 —


— Czemu mnie pani nie wierzy?

— Bo życie jest męką, proszę pana.

— To pani wcale nie wierzy w miłość?

— Może, proszę pana, ale niech pan mówi ciszej, bo kogoś djabli niosą. A tu są języczki, nie daj Boże!

Chwila ciszy, jak wtedy, kiedy słowiki odpoczywają. Potem nagle:

— Co pan robi? Czy pan oszalał?

W innym kącie, szeptem, po pauzie:

— Śliczna noc!

— Och, zasnąć tak, zasnąć i już się nie zbudzić!

On milczy smutno; ona patrzy w gwiazdy i myśli:

— Kiedyż on wreszcie zacznie, idjota?

W innym zakątku słowa drżą od wzruszeń.

— Czy pani nie za zimno? Zaziębi się pani!

— To i cóż? Czy warto żyć?!

Tragiczne akcenty wywołuje zawsze tylko Baczewski, chociaż na ogół dziewięć na dziesięć zakopiańskich dialogów balowych, jest przepojonych śmiercią i melancholją.

Nieśmiały z natury, przybliżyłem się jednak do jakiejś niewieściej, rozpogodzonej, uśmiechniętej twarzy; o kobiecie tej rzekłby Balzac, że „wszystko sama sobie zawdzięcza, nawet złoty kolor swoich włosów“. Uśmiechnięta twarz uczyniła się śmiertelnie poważna.

— Bardzo jest wesoło! — powiadam.

— A mnie się chce płakać! — rzecze twarz uśmiechnięta.