Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/170

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 160 —

Ta pani nie znosi tamtej pani, tamta pani innej znowu pani, każda zaś stara się wyłowić z towarzystwa „najmilszych“ i zgrupować ich dokoła siebie, aby tamtą żółć zalała i aby zbladła pod rumieńcem, któryby tylko zmyć mógł ulewny deszcz. Ha! to wygląda ślicznie! „Lwica“ w sukni, któraby sama siebie znaleźć nie mogła, powiada do „asysty“:

— Jeżeli pan pójdzie do „tamtego“ stołu, może pan już nie wracać.

„Tamten“ stół patrzy z litościwą pogardą i na jej znak zjada „kanapkę“ z prawie francuską sardynką. Wobec tego lwica zjada tort i pije wódkę.

„Szampan się leje, zabawa wre!“ — jak powiada jeden poeta, pijąc piwo.

Temperatura się podnosi, uczciwi ludzie poczynają patrzeć śmielej w nieuczciwe dekolty. Na balu zjawiają się we fraku Baczewski, panowie Hartwig i Kantorowicz, uśmiechnięty Tabromik, Kasprowicz z Gniezna, arcyksiążę Rajner z Izdebnika, Mikolasz ze Lwowa, Fraenkel aż z Białej, towarzystwo pierwszej klasy, dowcipne i rozmowne. Nawet panienkom wolno dziś cokolwiek więcej, bo to „reunion“, więc dziewczątką patrzą z podziwem na zabawę, która zaczyna być głośna i jak pisklęta śpiewu, tak one próbują języka, a jest o czem gadać, bo kilku gości, których przed zabawą stanowczo nie można było posądzić o to, że mają cośkolwiek w głowie, teraz już coś ma z całą pewnością. Warto też obserwować wspaniałą grę wspaniałych lwic, których wzajemna,