Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/164

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 154 —

nazwana rajem naszych milusińskich.“ – albo: „Otoczony wieńcem lasów Truskawiec zarysowuje się cudownie na tle przepysznej pogody...“ – albo: „...I oto znów jestem w Zakopanem. Perła Tatr, jak zawsze urocza, podrożała w tym roku. Cielęcina podskoczyła o pięćset marek na funcie, nigdy jednak nie było w Zakopanem tylu wytwornych kobiet, co w tym roku, a już dawno powiedział Sienkiewicz, że „jak się Polka Panu Bogu uda...“

Złą tedy obrałem metodę pisania i sprawiedliwie czuję pewien niesmak, jak po zjedzeniu zakalca z sacharyną, które w gwarze góralskiej nazywają „ciastkiem deserowym“; żeby tedy chociaż w części naprawić złe wrażenie, które wywołałem, oczerniając tę najmilszą miejscowość, będę się starał, ulegając tradycji, opisać bezstronnie i bez „tylnych myśli“ towarzyskie życie Zakopanego. Znam bowiem wiele polskich miejscowości klimatycznych, nigdzie jednak nie widziałem zabawy szerszej i bardziej wytwornej. Jedynie w Truskawcu widziałem przed laty sensację wyższą, ponad wszystkie zakopiańskie; była tam mianowicie orkiestra, która grała śliczne rzeczy, codziennie jednak był w repertuarze „Wieniec pieśni polskich“, kiedy zaś przychodziła kolej na „Jeszcze Polska nie zginęła“, wtedy dyrygent wydobywał straszliwy pistolet i przy ostatnich dźwiękach strzelał triumfalnie na wiwat w powietrze. To rozumiem, to był gest. Zakopane nie ma jednak na szczęście zdrojowej orkiestry, więc ma