Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/165

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 155 —

o jedną nieprzyjemność mniej; wskutek tego jednak życie towarzyskie nie rozłazi się po lesie, lecz siedzi w kawiarni, albo w domu, w pensjonatach i tam urządza coś takiego, co się nazywa „reunion“.

Mógłbym napisać „poradnik dla urządzających reunion“, jest to bowiem instytucja towarzyska pierwszorzędna, wytworna i miła. Robi się to tak: najpierw wszyscy ludzie bardzo się nudzą; odliczywszy dwie godziny na obiad, jedną zaś na kolację, zostaje jakieś jeszcze dwanaście na siedzenie w kawiarni. Warjaci łażą po górach, ludzie roztropni nudzą się jak mopsy; bardzo roztropni grają w bridge’a, zrezygnowani plombują sobie zęby, lekkomyślni czytają powieści, wypożyczone w czytelni, strzepując z nich od czasu do czasu chusteczką do nosa wielkie, dorodne bakcyle suchotnicze, panny myślą o tem, o czem się nie mówi, panowie mówią o tem, co się robi, poza tem wszyscy łażą jak muchy po miodzie. Gorzknieją serca, nadymają się śledziony, kwasi się żółć. Wtedy dojrzewa pora wielkiego zdarzenia: „reunion“.

Mogą sobie na tę uroczystość pozwalać tylko pensjonaty wielkie, jak Sanato, Warszawianka, lub Stamary, których zarząd posiada niezbitą pewność, że chociaż jeden gość posiada frak, dwóch smockingi, kilku tużurek i jest przekonany, że nikt z gości nie będzie tłukł drugiego łyżką po głowie podczas balu i że nikt wydekoltowanej damie nie naleje w dekolt tatarskiego sosu. Rachuby ludzkie zawsze zawodzą, nie można jednak przy-