Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/154

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 144 —

zyki, i to, co zawsze psuło żółć Niewiadomskiemu, to mi zawsze słodyczą napełniało duszę. Straszliwie kochałem zawsze operę lwowską i choć najmłodsza lwowska chórzystka mogła być zazwyczaj moją babką, która wnukowi śpiewa ze sceny kołysanki, jednak świetny okres opery lwowskiej zapisany jest w rocznikach polskiej muzyki.

Nawet lwowskie przekłady operowe miały swój swoisty wdzięk; gdzie w Polsce mógłby kto w wierszu, bardziej zwartym i jędrnym, w kilku słowach tak wyrazić mękę miłości, jak to uczynił lwowski tłumacz w owem piekielnem: „Tyś pchła, tyś pchła mnie do miłości tej“!

Któż piękniejszych dobrał porównań, śmiałych i barwnych, jak lwowski tłumacz „Aidy“? Oto Amneris się stroi, a soprany przeplatają się z altami; soprany zapytują: „I któż wśród hymnów szczerej czci („szczerej czci!“ potwierdzają alty) — „wznosi do chwały lot?“ — („do chwały lot!“ — potwierdzają alty) — „Jak wojny bóg, jak wojny bóg, jak barw słonecznych splot!“ (— „jak barw słonecznych splot“ — ryknęły alty).

Czy to nie śliczne? A ile głębokiego wzruszenia jest w szczebiotaniu Butterfly z porucznikiem Pinkertonem: „A te figurki, coż się z niemi stanie“? — „To dusze moich przodków!!! — „Ach, uszanowanie!“

Porucznik Pinkerton zawsze zresztą przemawia pięknie. Śpiewa bowiem, że dlatego pływa po oceanach: