Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/153

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 143 —

strasznej plamy w książce Hoesicka o Zakopanem nie znalazłem.

Po obu stronach sali zbudowano loże, pod baldachimami z drzewa, co przypomina katedralne stalle, rzadko jednak gość w takiej loży przypomina kanonika, rabini zaś, jak mi wiadomo, w stalach nie siadają. Sala teatralna jednak czyni wrażenie dość miłe, chociaż się odznacza niejaką surowością kryminału; pamięta ona jednakże wieczory w istocie świetne, bo i do kryminału czasem zajrzy przez kratę słońce jednym złotym promieniem. Podczas większości jednakże wieczorów można byłoby zrobić majątek w sposób niezawodny: wpuszczać wszystkich za darmo; chcesz wejść — wejdź, siadaj, gdzie ci się podoba i słuchaj; dopiero kiedyby gość chciał czemprędzej wyjść — o, wtedy niech płaci za prawo i przyjemność wyjścia. Nie ma takiej sumy, którejby czasem uczciwy człowiek nie zapłacił, byle go tylko wypuścili.

Do najmilszych wieczorów w ostatnich czasach należały dwa; podczas jednego produkowała się opera lwowska, podczas drugiego trupa góralska z Zakopanego, oba zaś były cudownem szaleństwem, niedościgłą wizją, niewymowną rozkoszą, promienną jasnością, urodą życia, cudem artyzmu.

Przyznam się, że drgnąłem z radości na widok zawiadomień na parkanie, że przybywa opera lwowska; mój lwowski patrjotyzm dostał skrzydeł, serce napełniło się wspomnieniem; byłem zawsze fanatycznym wielbicielem lwowskiej mu-