Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/152

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 142 —

Strzeżonego Pan Bóg strzeże, ale i dzielny porucznik też nigdy nie zawadzi.

Wieczór teatralny w Zakopanem tem się odznacza, że artyści zwykle czekają cierpliwie, aż we wszystkich pensjonatach zjedzą ludzie kolację, ponieważ jednak uzgodnić tego nie można, więc oczekiwanie trwa dość długo, co jednak nikomu nie szkodzi, gdyż przez ten czas ludzie mają w teatrze czas na oczernianie się wzajemne, co też nikomu nie szkodzi, po chwili bowiem w teatralnej sali jest taki upał, że z ludzkich gęb spływa nietylko pot, ale i bielidło i róż i czerń oszczerstwa. Publiczność jest łagodna, cichutka i siedzi dziwnie sztywno; nie czyni tego bynajmniej z niewytłumaczonej dumy, raczej zaś z tego powodu, że dla ułatwienia duchowego skupienia się, krzesełka są niesłychanie ściśnięte. Gość z temperamentem łacno może wybić łokciem bliźniemu oko, lub dwa zęby; każdy więc siedzi spokojnie i jeśli wszystkich obmówił, przygląda się kurtynie; namalowano na niej Morskie Oko, co tem więcej jest łudzące, że przez dziurkę w płótnie wciąż widać jakieś aktorskie oko, tęsknie patrzące, kiedy się wreszcie sala napełni. Z góry kurtyny wpada w modrą toń Morskiego Oka wielka plama z oliwy, którą od wielu lat pamiętam, nie mogę dojść jednakże ukrytego jej znaczenia. Jedni mówią, że to piękne i wdzięczne uzmysłowienie przysłowia, że prawda, jak oliwa zawsze na wierzch wypłynie, inni mówią, że to kiedyś lampa pękła: dokładnego wyjaśnienia tej tajemniczej