Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/150

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 140 —

zawsze zapowiedziami niesłychanych sensacyj, które się obdędą w sali Morskiego Oka. Na tych żółtych, zielonych i czerwonych afiszach, nalepia się zwyczajem miejscowym krzykliwe paski z jednem, krótkiem, sensacyjnem „Dziś! dziś!“ W rezultacie cały parkan wykrzykuje w niebogłosy: dziś, dziś, dziś! — jakby tańczył mazura. Wszystko się tam odbywa „dziś“. — „Carpe diem!“ — rzekło sobie Zakopane i „dziś“ idzie na koncert „pierwszego tenora opery paryskiej“, „dziś“ idzie na oglądanie wspaniałych produkcyj prestidigitatora „Górnoślązaka“, — na odczyt „o wpływie racjonalnego trawienia na siłę charakteru potomstwa“, — na występ operetki krakowskiej, — kabaretu warszawskiego, — opery lwowskiej, — wreszcie „jedyny wieczór futurystów krakowskich“.

Tego ostatniego zdarzenia nie widziałem; przez cały tydzień jednak głosiły afisze, że futuryści „pszyjechali jusz“ i objaśniają w sprawach futuryzmu polskiego w kawiarni Trzaski. Wieczór odbył się tylko w połowie, na drugą nie pozwoliła policja; dość było jednak tej połowy, gdyż wybite zęby wynosili z sali teatralnej koszami.

Odbywały się jednak w sali Morskiego Oka wieczory, na których byłem przytomny i równocześnie nieprzytomny. Ludzie! ja byłem w Zakopanem na „Trubadurze“! Tego jednak nie można napisać jednym tchem, zemdlałbym bowiem z samej rozkoszy wspomnienia. Wyśpiewam to w następnym liście.