Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/139

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 129 —


Na Lido mówił nieśmiertelny Izio: „Co pan mówisz do tej fali?“ — w Ciechocinku: „Co pan mówisz do tej pogody?“ — w Zakopanem gada „do śniegu“. Wszędzie gada do czegoś, bo sympatyczny Izio jest bardzo bogaty i teraz bardzo polubił „to dzikie Zakopane“; dotąd płacił tylko za mineralną wodę, teraz stać go nawet na to, by płacił za takie głupstwo, którego nie widać, jak „świeże powietrze“.

Wskutek tego masowego napływu miłych gości, wszystkie przepowiednie góralskie na temat pogody, nie są warte funta kłaków. Dawniejsze, śliczne słońce zakopiańskie, zawsze uśmiechnięte i przyjazne, witało starych znajomych mruganiem złotych oczu, ogrzewało miłośnie starość Witkiewicza, kłaniało się Sienkiewiczowi, rozpromieniało Skalne Podhale Tetmajerowi, piło złote wino z Orkanem, przyglądało się szeroko otwartemi oczyma Żeromskiemu, promiennym krzykiem witało co rano w Poroninie Kasprowicza, kiwało z uśmiechem głową, patrząc na roześmianą czeredę młodzieży poetyckiej i malarskiej. Radośnie było, hucznie, promieniście i pogodnie; góry były łaskawe i łaskawą była pogoda. Wino było uczciwe, kredyt niezgorszy, ludzie uprzejmi. Ha! „Czas wszystko pożre, bo ma czas...“ Cóż teraz ma robić to nieszczęśliwe słońce? Zaglądnie do Kuźnic i przeciera oczy. Wydrapało się na Antałówkę i zaczyna sobie wyrywać z głowy promieniste włosy. Spojrzy na jedną werandę — nikogo znajomego, spojrzy na drugą — jakieś dziwne