Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/138

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 128 —

jak Zmarzły Staw“, — a on jej mówi, „że tańczy, jak kozica, a na Zawracie to tylko dlatego nie oślepł, że chciałby jeszcze raz zobaczyć...“

Tak to oni sobie tańczą do czternastego potu, a mamusie i tatusie, wodząc za nimi rozmiłowanym wzrokiem, myślą usilnie, gdzie jest jeszcze w Zakopanem do kupienia jaka willa? Kilkanaście zakupili już w tym sezonie, a do zimy jeszcze daleko, tak, że na przyszły sezon, przyjechawszy do Zakopanego, uczciwy katolik będzie się musiał ochrzcić jeszcze raz na wszelki wypadek. Będzie to t. zw. „chrzest ochronny“.

Naiwny człowiek myśli, że wyszedłszy za granicę Zakopanego, odetchnie; niemądre swoje nadzieje buduje na tem, że po drodze można spotkać często tak nieobliczalne i dzikie zwierzęta, jak krowy i barany ze stróżującym psem, co dotąd wystarczało, aby odstraszyć Gucia w białych getrach i Salusię z siekierką zakopiańską. Akuratnie! Idziesz na Halę Gąsienicową, a tam jest Salusia, a „przed nią bieży baranek“. Gucio fotografuje, a Salusia powiada:

— Ach, jakie to śliczne zwierzątko. Baź, baź, mój baranku!

— Na wszelki wypadek niech pani uważa, panno Salciu, taki bydlak to on czasem ma dziwne myśli.

Idziesz w góry, gdzie leży śnieg, a tam Izio woła ponad góry i przepaście:

— Jak się mata, chłopcy! Co mówicie do tego śniegu?