Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/120

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 110 —


„Sędziami wówczas będziem my!...“ (bis).

— Amen! — rzekł socjalistyczny pan poseł Diamand, tylko nie tak dosłownie po katolicku. Ale na świecie to jest tak zawsze: chłop strzela, a Pan Bóg sobie z tego nic nie robi. Jak jednak do tego doszło, należy opowiedzieć dokładnie, choćby się miało zniszczyć w maluczkich tę wiarę, że na świecie dzieją się cudy.

To już było bardzo dawno, za czasów Homera, kiedy Achilles zamknął się ze swoją piętą w namiocie i powiedział prozą: „Spróbujcie teraz beze mnie, kapitalisty, plantatory, wyzyskiwacze!“ Wtedy się Odysseusz bardzo nastraszył i Agamemnon i Menelaj. Świat się od tego czasu wywrócił do góry nogami i wprawdzie nestor redakcyjny miał szlachetną mowę do Achillesów we wstępnym artykule, powiedział im na rozum i na ambicję, do narodowego przemówił im sumienia, ale Achilles, „der grollende Achilles“ zaciął się tak, jak zepsuta drukarska maszyna. Nikt się jednak nie nastraszył.

— Ani jednego kroku nie możemy ustąpić, towarzyszowie! — powiedział im obiema rękami jakiś najgrubszy Achilles. A zecerzy, zacni ludzie, z którymi niejedną razem przeżyliśmy gorączkę, z którymi osobiście w wielkiej żyłem zawsze przyjaźni, — krzyknęli „Hańba!“ i poszli na piwo.

Taka była antecedencja dramatu.

Widziałem już jednakże w teatrze wiele dramatów, które się zaczynały w pierwszym akcie tem, że ojciec zabił matkę, matka syna, a syn