Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/106

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



II.

Cudownie zaszło słońce w dniu, w którym się narodził Pan Jezus; dziwnie się człowiek czuje w „powszedni“ dzień w tym niesamowitym kraju, kędy się ma wrażenie, jakby się siedziało we flaszce perfum, — (takie właśnie wrażenie musi mieć homunculus z wielką głową, zamknięty w słoju ze spirytusem) — jednakże w taki dzień uroczysty trochę tu jest nieswojo i źle.

Weszła na niebo pierwsza gwiazda, nieśmiało, jak debjutantka na scenę, która ma powiedzieć:

— Baczność panowie, król wchodzi na salę! — i zdumiona patrzy, że nikt nie jest uroczysty, nikt nie jest skupiony i nikt nie jest ciekaw wielkiej nowiny. Elegancka hołota je sobie spokojnie obiad, jako co dnia, pulardę wychudłą, która umarła z przekrwienia mózgu, albo cielę jakieś obleśne, które zginęło na zapalenie żył.

Śniegu niema nawet w aptece, noc się nie iskrzy i nie lśni diamentami, nie dzwoni mroźne powietrze. O, malarzu! Jeśli ci kto powie o mnie, że się boję i wstydzę sentymentów, uczyń mi tę łaskę i, chwyciwszy go za głowę, uderzaj nią długo i cierpliwie o krawędź stolu, albo o mur kamie-