Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/89

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



JESIEŃ



Stańmy... ktoś nasze wypatruje ślady
Po zmiętych liściach i za nami chodzi...
Przytul się do mnie... ktoś ogromnie blady...
Dojrzałem... cicho!... ktoś, jak nocny złodziej...

Nie, to nie złodziej! Stańmy w cieniu drzewa, —
Sami jesteśmy, — droga we mgłach pusta.
Pot mi tak z czoła spada jak ulewa,
Krew czuję w ustach... pękają mi usta.

Jeśli to ona i jej mętne oczy —
Sam się zadławię, nim się ku mnie rzuci...
Co mówisz? kto to?... Śmierć za nami kroczy?
A ja się zląkłem!... Wołaj, niechaj wróci...