Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/262

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
258
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Nie wiodą w dom twój... Twa nadzieja pusta...
Będę całował, ale obce progi
Gdzie mnie słoneczna zawiedzie rozpusta
Na tęcz igrzysko, ognia i pożogi,
Gdzie płomień pada w duszy głąb kaskadą
I pali... Zasie ty masz duszę bladą.

ja cię podałem śmierci?! Oto dłonią
W piersi się biję, jeśli to jest zbrodnia!
Niech oszalałe furye za mną gonią,
Niechaj mi serce się zakrwawi co dnia
Wspomnieniem strutem jak zatrutą bronią...
Niech mi zapłonie ramię jak pochodnia,
Gdy je do przysiąg wzniosę przed dusz sądem,
Niech się od słów mych — wargi skryją trądem.

Ja cię podałem śmierci?! Ciemną nocą
Ślepy raz człowiek wieś podpalił własną,
By mu się ognie wdarły w mózg przemocą,
I by miał jedną w życiu chwilę jasną.
Oczy podawał ogniom, co migocą,
By całowały mu je, zanim zgasną...
Ja cię podałem śmierci! jestem człowiek,
Który zawarte bramy ma u powiek.

A ujrzę tylko twoją śmierć... Jak cudnie
Wypija słońce łzy z oczu kielicha