Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/256

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
252
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Te widzą rzeczy, które są w oddali
Oczom niewidne. Więc cię darzę zdrowiem,
Wiercąc ci oczy spojrzeniem ze stali!
Przeto nie ciśniesz we mnie klątw ołowiem,
Bom był litościw i odjeżdżam w wieczność!...
Ty ze mną?!... Cóż na podróż masz?... Słoneczność?!

Rzuć w śmietnik garstkę tęczowych rupieci,
Z których jest tysiąc twoich mąk. Niech niemi
Bawią się chore w snów gorączce dzieci.
W mękę zapadnie, kto je weźmie z ziemi,
Myśląc, że słońce padło i tak świeci...
Rzuć je, miast usty całować drżącemi,
I choć za cenę żywota ich nie dasz —
Rzuć je! Mam tysiąc szkiełek tych na sprzedaż.

...Nie, to nie podłość! To jest ta nauka,
Która ma oczy z męki już wyżarte,
Więc już po mlecznych drogach mąk nie szuka,
Krwią poplamiwszy ksiąg swych każdą kartę.
Rozpacz ją toczy, więc tam chytrze puka,
Gdzie znajdzie serce jeszcze w proch niestarte,
Jak było twoje... i zaciąwszy szczęki,
Rozkosz mu kłamie, biorąc je na męki.

Aktor zły jestem, bo w ostatnich słowach
Odkryłem kłamstwo mej męczeńskiej roli.