Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/247

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
243
NUDA

Że nadaremny trud, by wyrwać z kleszczy
Ręce, co moc swą okazują drżeniem...
Nuda... straszliwa nuda... Krok złowieszczy
Po nocy słychać... Coś się włóczy cieniem
Za fosforycznem światłem dusz... Ktoś chodzi,
Patrząc, czy gdzie się jaka chęć nie rodzi.

Nuda... straszliwa nuda... Z czół uśmiechy
Starła nam wszystkim miękko i powoli...
Więc tak jak cnoty, tak liczymy grzechy,
Nic nas nie nęka i nic nas nie boli,
Z nazwiska żadnej nie znamy uciechy,
Nikt nie zna smaku słodyczy, ni soli,
Taksamo każdy klnie i tak się modli,
Taksamo wszyscy szlachetni i podli.

Oto jest żniwo życia! Pyszne żniwo
Ze słów brzęczących, z kwietnych plew posiewu!
Oto cel drogi, która wiodła krzywo
Po pod tęcz łuki ku rajskiemu drzewu,
Któreśmy wzięli na złych żądz paliwo!
Oto jest finał przecudnego śpiewu,
Lecz na cześć własną! Oto rymów przepych
Dla ludzi głuchych, granie tęcz dla ślepych!

Więc obojętna rzecz nam świt jest siny
I krew zachodu. Cóż nudzie zegary?