Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/237

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
233
O CHRYSTUSIE I ŚMIERCI

Ani nie mleczna droga, ani złota.
My błądzić będziem zawsze w jednej łodzi,
(Smutek nam łodzią, a żaglem tęsknota).
A skarbów naszych nie tknie ludzki złodziej,
Chociaż bezcenne są, lecz bez wartości
Dla tych, co Bogu służą i są prości.

Przytul się do mnie, bo rnnie trwoga chwyta,
Za gardło lęk mnie chwyta chrystusowy.
Otom jest z raju nieszczęsny banita,
I nigdy złożyć mi nie wolno głowy
Na piersi dobrej. Jak kwiat, co przekwita
W pragnieniu wielkiem, jam jest. Kainowy
Żywot mój cichy i nędzny i chory.
A dusza moja miłuje wieczory.

Przytul się do mnie. Niechaj się napoję
Z warg twoich, moich snów oblubienico...
Niech spojrzą na mnie dobre oczy twoje,
Zanim je zgasi śmierć swą błyskawicą.
A jeśli zasię ust przedziwne zdroje
Trucizną duszę smutną mą nasycą,
Błogosławione usta i bez dzwonów
Skon cichy z ust twych, — najszczęśliwszy z skonów.

A tutaj Chrystus konał... Niechaj będzie
Śmierć wszystkich ludzi spokojna i cicha.