Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/231

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
227
KŁAMSTWO O ROZKOSZY

Co śniły rozkosz w słonecznej ulewie...
Czy śmierć nie zbrudzi przechowanych w bieli
Skarbów przeczystych! Czy na rajski em drzewie
Kwiecie zawrotne wonią z pąków strzeli,
Gdy się ukorzysz w śnie przed archaniołem
I cudne włosy posypiesz popiołem...

To nie ja mówię... To krew w tobie woła
Tak głośno, że ją w skroni słyszę echu
I tobie mówię o niej. Snem wesoła
Dusza tak twoja śpiewa wśród uśmiechu...
A krwi wołania żaden hymn z kościoła
Nie stłumi nigdy, ani baśń o grzechu...
To krew się twoja szałów dopomina
I pragnie, jako usta pragną wina.

Miej dla swej duszy litość, gdy pragnąca
Szałów przecudnych, w twej się piersi wije!...
Gdy o skroń tłucze krew strumieniem wrząca
I obłąkana... To nie słów mych żmije
Tak cię oplotły, a w szał cię nie trąca
Dłoń ma spokojna — cóż mi szały czyje!
Miej dla swej duszy litość, jak żebraczą,
Bo tej litości twoje usta płaczą...

Oszalej! Pocóż męki pożądania,
Gdy posiąść można!... Niechaj łzy nie bronią